Tropicana

Tropicana

29.09.2014

Pomidory Dawi Trele

Samochody obładowane koszami pełnymi pomidorów jadą na wschód. W stronę Nigerii. To Nigeria jest głównym odbiorcą tutejszych płodów rolnych. To ogromy rynek zbytu ze stu sześćdziesięcioma milionami konsumentów. 
Przepraszam za małą dygresję, ale dlaczego w Nigerii jeszcze nie ma polskich jabłek? Są marokańskie, ale nie polskie. Szkoda.

Ogród Dawi Trele

Dawi Trele
To dzięki uprzejmości Dawi Trele w domu, w którym mieszkam jest prąd. Jedna z nici doprowadzających prąd do jej ogrodu odchodzi w prawo trafiając wprost to mojej domowej instalacji. Na co dzień korzystam z prądu od Dawi Trele. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. Ponieważ rachunki za zużytą energię płacę regularnie to Dawi również czuje się zobowiązana. Dziwne to wszystko. To przecież ona wyrządza mi przysługę. A jednak to ona czuje się wdzięczna.

Dawi Trele na co dzień zajmuje się ogrodnictwem, zresztą jak wiele osób w tej okolicy. Działka, którą uprawia nie należy do niej. Nawet jej nie dzierżawi. Po prostu otrzymała ją w nieodpłatne użytkowanie.





Dawi Trele w swoim ogrodzie

Właścicielem większości okolicznych gruntów jest pewien pan, który zaszczepił ogrodnictwo w tym rejonie. Kilkanaście lat temu kupił tu wiele hektarów. Większość z nich prowadzi uprawy na wielką skalę. Jest największym pracodawcą w regionie. Na innych wypasa bydło, na jeszcze innych zorganizował plantacje palm kokosowych.  To on nauczył ludzi w  jaki sposób uprawiać cebulę, pomidory, paprykę i inne warzywa w sposób profesjonalny. Jak je sprzedawać czerpiąc z tego wymierne korzyści. To dzięki niemu osoby takie jak Dawi Trele uprawiają w okolicy ogrody.


Dawi wyróżnia się z wielu powodów. Przede wszystkim świetnie zarządza swoją małą plantacją. 



Dawi Trele w swoim ogrodzie
Do działki doprowadziła prąd, aby do napędzania motopompy nie trzeba było stosować hałaśliwego agregatu prądotwórczego. Oprócz członków jej rodziny na plantacji pracują zatrudnieni przez nią ludzie. Dbają, aby ogród był należycie nawodniony, oczyszczony z chwastów, ziemia spulchniona i nawieziona. W rozciągniętym na ponad dziesięć miesięcy w roku sezonie wegetacyjnym, stosuje płodozmian. To znaczy nie wyjaławia ziemi ciągłą uprawą jednej rośliny. 


Niestety niewielu ogrodników tak robi. Przez cały sezon uprawiają jedno i to samo warzywo, na przykład cebulę. Gdy zakończą zbiory, natychmiast sadzą to samo. 






Przy zbiorach wiele kobiet znajduje pracę



Potem nawozy sztuczne i opryski aby wszystko szybko rosło. I ponowne zbiory. Zdarza się, że ta sama ziemia zmuszana jest do tego aby rodzić pięć, sześć razy do roku. To samo! Dotyczy to zwłaszcza roślin szybko rosnących, takich jak cebula czy warzywo liściaste o nazwie „boma”. Wiem, ile tam jest chemii. Więc unikam jak ognia.

Uprawa Dawi Trele jest inna. Stosuje suszony krowi nawóz, którego hałda spoczywa na jej działce. Dobór roślin uprawnych uzależnia od koniunktury oraz od wymagań roślin.

Dopasowuje je do bardzo trwającego niemalże przez cały rok sezonu wegetacyjnego, który zarówno pod względem temperatury jak i opadów deszczu jest bardzo zróżnicowany.



Gdy mamy pracują dzieci są tuż obok
I to co jest tutaj rzadkością – nie boi się nowości. W ubiegłym roku namówiłam ją na uprawę bazylii i rzodkiewki. Była zachwycona. W tym roku testuje nowy gatunek pomidorów o wyjątkowo pięknych i dorodnych owocach. 

Pamiętam, jak któregoś dania wyszłam przed dom i oniemiałam. Cała ulica była zastawiona koszami wypełnionymi pomidorami. Koszy było około setki. Między nimi zmęczone całodzienną pracą kobiety, biegały dzieci. To dopiero były pomidorowe żniwa!

W tym roku pomidory znowu obrodziły. Dawi Trele rozpoczęła zbiory Pomidorów nikt nie waży.  Sprzedaje się je na kosze.






Kosze z pomidorami czekają na transport

Samochody obładowane koszami pełnymi pomidorów jadą na wschód. W stronę Nigerii. 
To Nigeria jest głównym odbiorcą tutejszych płodów rolnych. To ogromy rynek zbytu ze stu sześćdziesięcioma milionami konsumentów. 
Przepraszam za małą dygresję, ale dlaczego w Nigerii jeszcze nie ma polskich jabłek?
Są marokańskie, ale nie polskie. Szkoda.














Dawi Trele w swoim ogrodzie

Ten rok jest dla Dawi Trele inny niż wszystkie, które przeżyła do tej pory. Jej życie wygląda inaczej. Już nigdy nie będzie takie samo chociaż dalej będzie dbała o swój ogród. Wydarzenia sprzed kilku miesięcy na zawsze zmieniły jej podejście do życia. 

O tym jutro, w poście: 
Kto zatkał usta i nos Dawi Trele.













Z ostrą papryką są najlepsze




24.09.2014

c.d. Yeke Yeke - Nowy Rok i Święto Zmarłych w jednym

To prastare pozdrowienia i błogosławieństwo, którego część jest już niezrozumiała dla współczesnych. Mimo to jest powtarzana jako wyraz szacunku dla tradycji. A może jest to treść zapomnianego dzisiaj  zaklęcia?  Zrozumiałe są tylko dwa ostatnie słowa: „EVENEJDJI”  oznaczające „Niech zło idzie do góry” i „NEVAGOME” oznaczające: „Niech dobro przybędzie na dół”

W czwartek w nocy milkną tam tamy. Cisza przerywana jest jedynie dęciem w bawoli róg, którego dźwięk na przywołać  przodków. Święto Yeke Yeke będzie jeszcze trwało przez kilka dni.

Następnego dnia rano, w piątek, rozpoczyna się modlitwa do przodków. Składa się ofiarę przodkom . Prosi się o błogosławieństwo i opiekę  dla wszystkich żyjących członków rodziny. Każda społeczność,  a nawet każde obejście domowe posiada oddzielny domek lub pomieszczenie dedykowane pamięci przodków. Znajdują się tam portrety zmarłych ale najważniejsze są reprezentujące poszczególnych przodków „taborety”.  W ramach przygotowania do ceremonii przykrywane są białym perkalem.




W domku przodków gromadzą się wszyscy żyjący członkowie rodziny czy danej społeczności.  Odprawiana jest ceremonia ku czci zmarłych. „Taborety” przodków przykryte są białym perkalem. W niewielkich pojemniczkach przygotowane są małe zakąski – jakiś rodzaj orzeszków i nasionek. 

W pierwszej miseczce bardzo gorzkie. W drugiej przeciwnie – słodkie. Przygotowane są też rytualne zwierzęta. Każdy dorosły mężczyzna ofiarowuje swoim przodkom zwierzę. Jakie? To zależy od jego zamożności i możliwości finansowych. Najważniejsze jest to, aby ceremonia została odprawiona. Czy to będzie kurczak, czy koza nie ma znaczenia.



Podczas ceremonii ofiarowywane i spożywane są również napoje. Alkoholowe. Gin i tradycyjny destylat SODABI (wdzięcznie nazywany SORABI). Inne alkohole nie są akceptowane. Tylko te dwa. Po rytualnym zabiciu zwierząt z mięsa kobiety przygotowują wspólny dla wszystkich zgromadzonych posiłek. Spożywany jest też alkohol . Ten sam, który był ofiarowany przodkom. Tego dnia w domu może być wielu gości. Wszyscy odwiedzają domek przodków. Wszyscy jedzą do syta. Radość! Yeke Yeke!


W sobotę rano obowiązkowym posiłkiem są gomółki zrobione z mąki kukurydzianej. Podaje się je z czerwony olejem palmowym. Takie jedzenie zarezerwowane jest tylko na  Yeke Yeke.  Posiłkiem dzielą się wszyscy. Wieczorem zaczynają się tańce przy dźwiękach tam tamów (tak tutaj mówi się o bębnach).
W niedzielę rano wszyscy pozdrawiają się wzajemnie. Tego dnia robią to w sposób szczególny. Braterski. Podkreślający wspólnotę.
Ludzie chodzą od domu do domu. Pozdrawiają sąsiadów, przyjaciół, członków rodziny. Szczególnie starszych. Wszyscy powtarzają słowa:
GLOWA GLOWA - FINA EKPE – EKPE BOBO – TETINE NEGBE – TEKANE VODONTI – MIJAJO AKOBAKO – EVENEJDJI - NEVAGOME. To prastare pozdrowienia i błogosławieństwo, którego część jest już niezrozumiała dla współczesnych. Mimo to jest powtarzana jako wyraz szacunku dla tradycji. A może jest to treść zapomnianego dzisiaj zaklęcia?  Zrozumiałe są tylko dwa ostatnie słowa:

„EVENEJDJI”  oznaczające „Niech zło idzie do góry”
„NEVAGOME” oznaczające: „Niech dobro przybędzie na dół”


Niedziela jest szczególnym dniem nie tylko ze względu na pozdrowienia. Jest to jeden z trzech dni w roku, w którym używany jest bęben zwany „EKPON TCHON TCHON”.  To przy jego dźwiękach ludzie tańczą do rana.

Ceremonie Yeke Yeke w poszczególnych domach organizowane są aż do grudnia. Każdy dom, każda społeczność zapraszają rodzinę przyjaciół i sąsiadów do świętowania ku czci swoich przodków. 





Można powiedzieć, że Yeke Yeke to Nowy Rok i Święto Zmarłych w jednym.

23.09.2014

Yeke - Yeke - Największe święto voodoo


Nagle wszyscy wstają! Podnoszą ręce i głośno wykrzykują Abe – Abebe! Abe – Abebe! Abe – Abebe!  Ze „Świętego Lasu” przybywa orszak dostojników voodoo ze „Świętym Kamieniem”. Tłum jest podekscytowany. Emocje sięgają zenitu! Wszyscy zgromadzeni śledzą przemieszczający się orszak. Za chwilę ujrzą „Święty Kamień”. Za chwilę poznają proroctwo na najbliższy rok!



Kpesu lub Kpesu Vijo to dla grupy etnicznej Mina najważniejszy fetysz. Znany jest na całym niemal wybrzeżu Ghany, Togo i Beninu. Fetysz ten znajduje się w miejscowości Glidji w dzisiejszym Togo, nieopodal prastarej stolicy Aneho. To tutaj wielki król Folly Bebe przywiódł swój lud z okolic dzisiejszego El Mina w Ghanie.



Co roku, we wrześniu, ma miejsce wielka ceremonia związana fetyszem Kpesu. Jest to wielkie święto Yeke Yeke, którego głównym wydarzeniem jest „Wybór Świętego Kamienia”. To właśnie poprzez „Święty Kamień”  voodoo Kpesu przekazuje proroctwo na najbliższy rok. Kończy się stary i zaczyna nowy rok.



Nic w czasie tego święta nie dzieje się bez pomocy duchów i przodków. Wszystko jest z nimi konsultowane. To nie ludzie podejmują decyzje. To fetysz i przodkowie przemawiają poprzez oświeconych adeptów voodoo.





Ceremonia zawsze rozpoczyna się w czwartek. Wybór konkretnego dnia zawsze poprzedzony jest konsultacją z przodkami. To przodkowie wskazują oświeconym dostojnikom voodoo, w który czwartek powinna odbyć się ceremonia. W tym roku wskazali na 18 września. To tego dnia wszyscy Mina zgromadzą się w miejscowości Glidji na placu przed pałacem króla w oczekiwaniu na doroczne proroctwo „Świętego Kamienia”.
Już miesiąc przed spodziewanym dniem ceremonii milkną bębny i głośna muzyka. Następuje czas „esododo” - czas wyciszenia, okres przygotowań do Yeke Yeke i ceremonii „Wyboru Świętego Kamienia”.

W dniu Yeke Yeke grupa oświeconych dostojników voodoo udaje się w miejsce wielkiej mocy do „Świętego Lasu”, w sercu którego znajduje się małe „Święte Jezioro”. To w tym jeziorze znajdują się kamienie, za pośrednictwem których przemawiają duchy.  Kamienie mają różne kolory: białe, błękitne, czarne, czerwone i fioletowe.

Wybór białego kamienia oznacza dobry rok. Dużo deszczu, pokój, szczęście, pojednanie. 

Kamień jasnobłękitny oznacza deszcz, ale dużo mniejszy niż w przypadku białego kamienia. Kamień czerwony to poważne niebezpieczeństwo. Oznacza suszę i pożary, przemoc i głód. Kamień czarny oznacza szybko nadchodzącą noc i brak szczęścia. Kamień fioletowy to nadzieja, oczekiwanie i deszcz. Jak łatwo się domyślić najczęściej wybór pada na kamień biały lub jasobłękitny.

W jaki sposób wybierany jest właściwy kamień? Jeden z przybyłych do „Świętego Lasu” dostojników kierowany przez voodoo Kpesu wpada w trans. To przez niego duch chce przemawiać w tym roku. To on  kierowany wolą przodków dokona wyboru „Świętego Kamienia”. Duch voodoo Kpesu porusza ramionami natchnionego mężczyzny, który wchodzi do wody, w której w magiczny sposób
przemieszczają się kamienie. Następuje wybór „Świętego Kamienia”. Animowany przez ducha wybór zdeterminuje cały nadchodzący rok.

Orszak dostojników voodoo rusza na plac przed pałacem królewskim w Glidji, gdzie już od rana gromadzą się tłumy. Są mieszkańcy sąsiednich miejscowości, są przybysze z daleka. Wszyscy przedstawiciele ludu Mina chcą tego dnia być na placu. Na trybunach honorowych zasiadają przedstawiciele togijskich władz, są dyplomaci. Liczne grono miejscowych notabli oraz licznie reprezentowani tradycyjni królowie. Są dziennikarze radiowi. Jest telewizja.

W tym roku ceremonia odbywa się po raz 351 co oznacza, że wkraczamy w 352 tradycyjny rok Mina. Rozgorączkowany tłum oczekuje na przybycie „Świętego Kamienia” i odczytanie proroctwa na najbliższy rok.

Wszyscy są odświętnie ubrani. Dominuje kolor biały. Kolor zarezerwowany dla ceremonii voodoo. Wszyscy są boso, aby mieć pełny kontakt z duchami. Kobiety z odkrytymi piersiami. Uroczyste fryzury pięknie przyozdobione biżuterią. Staranne makijaże. Wszyscy zgromadzeni adepci voodoo przywdziali ceremonialne sznury korali. Ich ramiona uginają się od ciężaru ozdób. Ludzie siedzą albo na ziemi, albo na „białych taboretach przodków”.

Atmosfera jest bardzo gorąca. Co jakiś czas widzi się kogoś, kto wpada w trans

Tłum się rozstępuje, aby nie przeszkadzać działaniu ducha. Osoba w transie jest całkowicie poza świadomością. Jest w pełni ogarnięta przez ducha przodków lub przez samego Kpesu. 

Zawsze jest prowadzona przez opiekuna, lub kilku opiekunów, którzy natychmiast zdejmują z niej wszystkie sznury korali. Dbają, aby na nic ani na nikogo nie wpadła. Gdy trans się kończy. Osoba spokojnie wraca na miejsce. Wygląda, jakby dopiero co obudziła się ze snu. Powoli dochodzi do siebie. Wokół cały czas trwają tańce i śpiewy.

Nagle wszyscy wstają! Podnoszą ręce i głośno wykrzykują Abe – Abebe! Abe – Abebe! Abe – Abebe!  Ze „Świętego Lasu” przybywa orszak dostojników ze „Świętym Kamieniem”. Tłum jest podekscytowany. Emocje sięgają zenitu! Wszyscy zgromadzenie śledzą przemieszczający się orszak. Za chwilę ujrzą „Święty Kamień”. Za chwilę poznają proroctwo na najbliższy rok!

Kamień zostaje złożony w miejscu widocznym dla wszystkich zgromadzonych. Następuje punkt kulminacyjny. Trzech natchnionych mężczyzn z grupy oświeconych dostojników voodoo odczytuje przekaz. Przekaz Kpesu dla swojego ludu!
Jaki jest kamień? Jakie jest proroctwo?


W tym roku voodoo Kpesu wybrał  kamień biały, co oznacza dobry rok. Kierowany przez ducha przedstawiciel wyjaśnia tegoroczne przesłanie, prowadzi modlitwę oraz błogosławieństwo wszystkich zgromadzonych. Kilka chwil później „Święty Kamień” w magiczny sposób znika. Wraca do wody, do jeziora w „Świętym Lesie” skąd został przyniesiony.
Zgromadzony tłum żegna orszak oświeconych dostojników voodoo. Tańce i śpiewy trwają do wieczora. Tego dnia jeszcze wiele osób wpadnie w trans i połączy się ze światem duchów i przodków.



W nocy milkną tam tamy. Cisza przerywana jest jedynie dęciem w bawoli róg, którego dźwięk na przywołać  przodków. Święto Yeke Yeke będzie jeszcze trwało przez kilka dni.








14.09.2014

Skąd się wzięła Republica Tropicana

Tak mógłby wyglądać raj. Jednak życie jest tutaj bardziej bananowe niż kokosowe. Wiedzą o tym zarówno mieszkańcy, dla których życie ta walka o przetrwanie każdego dnia. Nieliczni, przybywający tu turyści widzą tutaj „republikę kokosową” piękną naturę, prostotę życia, etniczną różnorodność, ciekawe tradycje. Ale tylko nieliczni marzą o tym aby tutaj zamieszkać.

Republika bananowa przywołuje na myśl miejsce zapomniane przez świat, w którym wszystko funkcjonuje w oparciu o jakieś niewidoczne, niepisane prawa, w nieco zdeformowanej formie. 

Gdzie ludzie żyją pozostawieni sami sobie. Gdzie skrajne ubóstwo sąsiaduje z bogactwem. Oczywiście jest parlament, jest rząd, jest prawo, są sądy, jest policja. Są nawet podatki! 

Jest obowiązkowe szkolnictwo. Co nie oznacza, że w kraju nie ma analfabetyzmu. Ośrodki zdrowia a jednocześnie doskonale działająca medycyna tradycyjna. 






Są kościoły i to bardzo różne. Jest praktykowany od niepamiętnych czasów kult voodoo.












Stacje benzynowe z dystrybutorami paliwa. Jednak mało kto na nich tankuje. Paliwo sprzedaje się w przydrożnych stanowiskach wprost z butelek i kilkulitrowych bidonów i dobrze nam znanych gąsiorów do wina. 

Prawie każdy dorosły mieszkaniec ma telefon komórkowy, chociaż w większości domów nie ma ani prądu, ani bieżącej wody. 

Telewizor w miejscu publicznym gromadzi tłumy. Zwłaszcza wieczorem. W telewizji pokazywane są seriale, doskonale oddające mentalność tutejszych ludzi, pokazujące prawdziwe życie. Ludzie śledzą je z uwagą. 




W republice bananowej toczy się prawdziwe, intensywne życie. Jednak odnoszę wrażenie, że to jakaś wielka prowizorka. 



A jak to z prowizorkami bywa – są najtrwalsze, chociaż dawno już powinny się rozpaść. Tak też jest z republiką bananową. Trwa i ma się dobrze.
Dwa przenikające się światy. Jeden nie przeszkadza drugiemu. Wręcz przeciwnie. Umacniają się wzajemnie. Być może to jakieś nieznane mi prawa naturalne tworzące tę specyficzną społeczną i ekonomiczną równowagę.





Wszystko to we wspaniałej tropikalnej scenerii z bujną roślinnością, błękitnym niebem, żółtym piaskiem, groźnym oceanem i wszechobecnymi palmami kokosowymi. Na myśl przychodzi mi republika kokosowa. Kokosy zielone, kokosy suche. Bogactwo owoców i darów morza. Można by pomyśleć, że to prawdziwy raj. 









Tak mógłby wyglądać raj. Jednak życie jest tutaj bardziej bananowe niż kokosowe. Wiedzą o tym mieszkańcy, dla których życie ta walka o przetrwanie każdego dnia. Nieliczni, przybywający tu turyści widzą tutaj „republikę kokosową” piękną naturę, prostotę życia, etniczną różnorodność, ciekawe tradycje. Ale tylko nieliczni marzą o tym aby tutaj zamieszkać.


Gdy patrzę jak żyją ludzie na myśl przychodzi mi „republika bananowa”. Jednak gdy spojrzę na otaczającą mnie przyrodę widzę „republikę kokosową”. Waham się co wybrać. Ani jedno ani drugie określenie nie jest właściwe. 

Szukam czegoś, co łączyłoby jedno i drugie. Tak powstała „Republica Tropicana”.

Na dobry początek

AFRYKA JEST MOJĄ PASJĄ!

Wiedzą o tym moi Przyjaciele. Od ponad dziesięciu lat każdy urlop, każdą wolną chwilę przeznaczam na podróże po krajach Afryki Zachodniej.

Mam na imię Basia. Jestem doradcą zawodowym, trenerem i coachem. Przez kilkanaście lat zajmowałam się wdrożeniami projektów biznesowych od strony szkoleniowej w kilku międzynarodowych firmach w Polsce. 



Po wielu latach skończyła się moja korporacyjna kariera.
Dzisiaj mieszkam Afryce Zachodniej na pograniczu Beninu i Togo.

Obecnie prowadzę szkolenia dla Związku Pracodawców Togo oraz firm zrzeszonych w Togijskim Związku Małych i Średnich Przedsiębiorstw oraz Przemysłu. Współpracuję z organizacjami pozarządowymi działającymi na terenie Beninu i Togo. Jestem aktywnym uczestnikiem życia społeczności, w której mieszkam. Poznaję ludzi i ich historie, zwyczaje kulinarne, przyrodę, uprawiam ogród. Jestem właścicielem dwóch kotów.

W maju 2015 roku rozpoczęła działalność Fundacja Edukacja dla Rozwoju EDUAfyka, dzięki której również osoby z Polski mogą angażować się w działania na rzecz krajów takich jak prezentowana w blogu Republica Tropicana.


Moi sąsiedzi w strojach ceremonialnych
Blog Republica Tropicana powstał z myślą o Czytelnikach i Gościach, którzy chcą wraz ze mną obserwować i odkrywać uroki codziennego życia tutejszych mieszkańców, jak też problemy, z którymi muszą się borykać.

Blog przybliża egzotyczne, a zarazem zwyczajne życie w krainie, z której pochodzi praktykowane do dziś voodoo. Jest spojrzeniem przybysza z zewnątrz, a jednocześnie mieszkańca.

Nie jest ani przewodnikiem turystycznym, ani dziennikiem z podróży. Mam nadzieję, że będzie źródłem inspiracji do tego, aby odwiedzić to piękne i nieco zapomniane przez turystów miejsce. więcej...



Już dzisiaj zapraszam do odwiedzania bloga Republica Tropicana.